
Dawne widokówki kuszą swoją aurą w trudny do wyjaśnienia sposób. To podróż w przeszłość bardzo nieodległą, która jednak zaciera się i staje się niejasna podobnie, jak mglista wydaje się przyszłość z punktu widzenie teraźniejszości. Tamto wszakże już stało się i odeszło – i o tym opowiadają widokówki budząc w nas niekiedy niepokojące przeczucia, że może i my, jak również ulice, po których chodzimy i domy, które mijamy, że to wszystko ktoś kiedyś również będzie oglądał na innych widokówkach. Widokówka jest jak memento mori, lecz łagodne, zaciekawiające a nawet chwilami dowcipne. Co więcej, w dobie aparatów cyfrowych i pamięci wirtualnej dawne widokówki tajemniczo rosną w cenę.
Widokówka nie kłamie. Już nie podlega retuszowi. Nie da się wymazać szyldów i napisów na nich, zburzyć budowli, zmienić ludziom rysów twarzy, wyciąć drzewa, pozamykać okna. Widokówki zapamiętują przeszłość. Tak jak te z Drohobycza, niegdyś typowego miasta kresowego, wielonarodowego – więc wielokulturowego, które najpierw wzrosło dzięki soli, a z początkiem XX wieku stało się bogate po odkryciu złóż ropy w pobliskim Borysławiu, jeszcze dziś zachwycając kamienicami, pałacami i willami.

Jak wszędzie, tak i tu fotografia pojawiła się przełomie XIX i XX wieku, a gospodarcza prosperity pozwoliła na jej rozkwit, na przenikania się rzemiosła i sztuki. W książce „Drohobycz wielokulturowy” kolekcjoner Zenon Filipow z Drohobycza pisze: „Ukraińcy i Polacy, Żydzi i Niemcy znajdowali się wtedy po obydwu stronach aparatu fotograficznego, i oni właśnie świadczą o tej niepowtarzalnej wielokulturowej aurze Drohobycza, która po dwóch wojnach światowych rozproszyła się i uległa tragicznym zmianom”.
Oglądając dziś tę piękną kolekcję widokówek pomyślmy, że to od Bertolda Schenkelbacha, jednego z ich autorów, Bruno Schulz otrzymywał prześwietlone klisze fotograficzne i metodą cliché-verre robił na nich ilustracje do sławnej „Xięgi bałwochwalczej". A może i sam Bruno patrzy na nas z jakiejś widokówki?